MACHAMY DO SIEBIE

Jest już po drugiej w nocy ale mam ochotę podzielić się z kimś kilkoma wrażeniami z dnia. Najpierw informacja i ostrzeżenie. Moja żona Irena i ja zostaliśmy zaszczepieni dwa razy szczepionką Pfizer i po trzech tygodniach od drugiej szczepionki Irena zachorowała na Covid 19. Objawy były typu neurologicznego wskazujące na udar niedokrwienny. Wezwane pogotowie ku mojemu zdziwieniu zjawiło się po dziesięciu minutach. Objawy ustąpiły lecz bardzo miły lekarz pogotowia, jednak zdecydował, że należy chorą przekazać szpitalowi bo z ewentualnym udarem żartów nie ma. Po wszystkich koniecznych badaniach w szpitalu /noc nie była przeszkodą/ okazało się , że przyczyną tych zaburzeń neurologicznych jest jednak Covid 19. Tak, mimo podwójnej dawki szczepienia diagnoza lekarzy, po dokonaniu skrupulatnych badań wskazuje właśnie Covid jako przyczynę objawów. Przypadek to nieodosobniony. Okazje się , że często szpital przyjmuje covidowców z objawami neurologicznymi. Nie chcę się mądrzyć bom nie fachowiec, chcę jednak uwrażliwić na te objawy, o których mało w mediach jak i na fakt, że szczepionka nie broni całkowicie przed zarażeniem ale jest w stanie złagodzić destrukcyjne skutki ponownego zarażenia. Proszę o przyjęcie tej konstatacji jako subiektywnej ale uważam , że zachowanie środków ostrożności powinno wejść nam w krew. Wirus niestety zbiera straszne żniwo.

Wracam więc do impresji dzisiejszego dnia. Irena pozostaje w szpitalu od 5 dni. Jestem z nią w kontakcie telefonicznym, dotąd wątłym, bo była przerażająco słaba i rozmowa była bardzo utrudniona. I oto wstaje dzisiejszy dzień. Znam bezbłędnie moją Irenę, która powieki nie podniesie przed dziewiątą trzydzieści, tak zresztą jaki jej… kochany mąż. A nawet jakby podniosła to dopiero po kwadransie i po wypiciu kawy przyniesionej karnie przez męża zaczyna ospale zarządzać przedsiębiorstwem domowym. Ale gdzieżby tam wyglądać przez okno . Zasłony można w domu odsłonić najwcześniej o godzinie jedenastej.

I nagle, w szpitalu, jest godzina ósma, a coś jej mówi, kobieto, choraś ty nie chora, spójrz przez okno, zobacz wiosnę. Przez okno o tej porze nie wyglądała od lat. Wstaje więc, dość sprawnie, bo ma szpitalne doświadczenie, eliminuje połączenie kroplówki z wenflonem. Nogą, dyskretnie, bo zawsze to jakiś obciach, odsuwa kaczkę damską i staje przy oknie by chłonąć wiosnę . Rzuca okiem na parking gdzie dziesiątki samochodów należących do przykutych do łóżek chorych, nabijają niewątpliwie zawyżoną kasę parkingową . I oto jej oczom, pośrodku tego placu, ukazuje się znana sylwetka ….jej męża. Niedowierza, najpewniej to majaki pochorobowe. Pierwsza myśl to, że mąż od początku epidemii nie wstał przed dziesiątą ale przecież, nie może się mylić - tak przystojnego, nawet oglądanego z daleka, innego mężczyzny nigdy nie widziała i to nie może być pomyłka. Ten przystojniak choć łysy, przygarbiony, choć może przez ostatnie lata chciała go widzieć inaczej to jednak on. To musi przecież być „ Andrzej mój”. I trwała w bezruchu, bo oprócz mojej sylwetki, na pierwszym planie tego szpitalnego parkingu rzuciły się jej w oczy … kontenery błyszczące zimną aluminiowością. Patrzący z góry covidowy pacjent musi kojarzyć je, i słusznie, z chłodniami o przeznaczeniu absolutnie niegastronomicznym. Nie wierząc w przekaz oczu uruchomiła prawą rękę a ta ujęła komórkę i przekazała ją lewej ręce jakby chciała zrzucić na nią odpowiedzialność za ciąg dalszy. Wcisnęła Irena w końcu guzik „Andrzej Mój” wiedząc, że zniknę spod tych tajemniczych chłodni i że będzie to znak, że trzeba męża docenić i po czterdziestu pięciu latach w końcu powiedzieć „ Mężu, kocham Cię” a nie owijać w bawełnę i na pytania męża „ czy mnie kochasz” odpowiadać – „acha” albo „ a jak myślisz?” No i wreszcie dzwoni. A na dole, na parkingu jestem…rzeczywiście ja. Umówiony byłem przez dyżurnego lekarza. Kazał mi się też przebadać skoro covid w rodzinie. Kazał mi być o tej trudnej dla mnie ósmej godzinie pod szpitalem na tzw wymaz. Znalazłem się więc półprzytomny, na parkingu szpitala i wzrokiem szukam wymazowego namiotu. Byłem tam nie sądząc, że jestem przez kogokolwiek widziany, bo któż by w tym wielopiętrowym szpitalu molochu mógł mnie wypatrzeć. I nagle telefon i sam nie wiem skąd. Słyszę „To Ty?” Po oprzytomnieniu kazała mi machać ,machać bo ona , nagle zdrowa, też macha mi na czwartym piętrze nad chłodniami. Machamy i czujemy się szczęśliwi Ona myśli , że to jakiś znak z nieba i każe mi to zapisać . Więc piszę.

Dodam, że prawie równiutko czterdzieści jeden lat temu, nie pamiętam jak, ale wykombinowałem dwie krótkofalówki i kiedy ta sama moja Irena rodziła naszą córkę Karinę to stałem na parkingu szpitala na Żelaznej a ona na trzecim piętrze za szybą opowiadała mi przez krótkofalówkę o naszej kochanej córeczce, której pomalowali policzek gencjaną a ja cierpiałem, bo myślałem, że to jej zostanie. Byliśmy szczęśliwi bo urodziła się nam córka ale poniekąd też wyróżnieni przez los posiadaniem krótkofalówki. Tamta rozmowa przez szybę i na odległość tkwi w naszej pamięci jako jedna z najszczęśliwszych wspólnych chwil.

Ludzie kochani, wiem, że opowiadam banialuki. Ale takie banialuki są naszą treścią. Naszą i Waszą. Ten epizod jest kawałkiem mnie, i kawałkiem mojej Ireny, i kawałkiem każdego. Nasze radości i spełnienia to takie epizody, z których da się ukuć nasze szczęście. No i to szczęście można zauważyć z daleka. Ta, ledwo widoczna przez szpitalną szybę malutka osóbka machająca ręką jest…. moja. Ja macham i ona macha. Przez to machanie czujemy szczęście. Chyba zwariowałem . Machaj a będziesz szczęśliwy! No, nieeee… Jeśli takie impresje powodują wzruszenie to znaczy, że mają wartość. A jeśli są takie, które powodują łzy, to myślę, że powinniśmy je postrzegać jako chwile szczęścia. Takie łzy wzruszenia są …chciane.

I jeszcze jedna refleksja. Dzisiaj wróciłem do domu po całodniowej wędrówce. Ujrzałem na stole biały obrus „świąteczny”, nakrycie, własnoręcznie przygotowane mięso, ziemniaki, surówka, kompot, deser, dekoracja stołu w serduszkach „dla DZIADKA”, dookoła karteczki i naklejki „ kochamy dziadka”. Wszystko przygotowane przez małą Milę i jeszcze mniejszą Ninkę. Bo o dziadka trzeba się zatroszczyć, kiedy babcia w szpitalu. O, właśnie, to też nazywa się szczęście.

Jak zakończyć tę impresję? Kochać! Kochać , kochać i już!

Andrzej Bartkowski

code